Ach, co to był za dzień 7 lutego 1962r. Paru kolegów skrzyknęło się na dziki na obwó 54 dzisiaj 35. Jak twierdzili, polowanie było ładne, były dziki, były strzały, było wszystko co potrzeba, ale na rozkładzie nic nie było. Koło południa sypnął śnieg. Kolega Demianiuk autorytatywnie powiada uciekajmy stąd, na osiemnasty. Jadąc patrzą, świeże tropy wilków. Otropili oddział, nie wyszły, co robić? Antoś Maleśkiewicz mówi do furmana, Bolek wyprzęgaj konia. Wszyscy patrzą co On będzie robił. Antek wsiada, zagrała w nim krew przodków zaściankowej szlachty z Rogozneczki. Pojechał na oklep do Nadleśnictwa Międzyrzec po fladry.
Reszta czeka, mróz się wzmaga, obowiązuje bezwzględna cisza, ale ktoś na migi pokazuje, że ma piersiówkę. Och, jaka radość, że jeszcze coś jest, wypili po garnuchu, zostawili też Antkowi. Zrobił się mrok, przyjechał Antek z fladrami. Wzięli się do roboty, ciężko było, ale przyjemnie. Ofladrowali oddział, usiedli na furmankę i do domu po drodze ustalano, że zbiórka będzie o godz. 6.00 przy oddziale zwanym od tej pory wilczym /stary wilczy/. Zawiadomiono kogo się dało. Rano obstawiono oddział. Dwóch myśliwych weszło w miot. Po chwili strzał w miocie, wilki poszły na fladry. Dwa padło na linii, jeden w miocie, jeden ranny poszedł i jeden poszedł bez strzału. Radość była wielka. Na podwórku u Kolegi Maleśkiewicza Pan Stanisław Milewski zrobił pamiątkowe zdjęcie."